Kilka lat temu w sobotę wielkanocną, już po święceniu w kościele, wyszliśmy jeszcze do sklepu. W domu został tylko nasz border-collie Jet. Po powrocie od razu zauważyliśmy, że ma coś na sumieniu (jeżeli macie psa, to wiecie o co chodzi – niby nic, ale wzrok ucieka na wszystkie strony i nie wiadomo, co ze sobą zrobić).
Zaraz też odkryliśmy przyczynę tego niepokoju – w kuchni na podłodze walały się skorupki po wielkanocnych pisankach (zjadł wszystkie!). Najśmieszniejsze było to, że udawał niewiniątko, a cały pysk miał umazany od farbek. Pierwszy raz w życiu na wielkanocne śniadanie nie mieliśmy jajek święconych.
Trzy lata temu, kiedy Kuba miał 2.5 roku Sebastian zabrał go na święcenie. Kubuś, który częściej bywał w teatrze niż w kościele (warsztaty teatralne w przedszkolu plus spektakle w bielskim teatrze lalek Banialuka), zapytał w dobrej wierze: – „Co to za przedstawienie?”.
zdjęcia: Sabina Adamczyk
Jeden z naszych psów, labradoodle (są jeszcze dwa border-collie: Bowie i Bennie), ma na imię Michael. W parku dla psów 5-letni Sean tak się tym podekscytował, że nie można go było uspokoić. – „Mamo, on ma na imię Michael! Posłuchaj, to jest Michael! Jak mój kolega i jak wujek Michael”.
Tydzień temu spotkaliśmy się ponownie. – „Czy Michael może przyjść na moje zdjęcia?” (sesja zdjęciowa na Wielkanoc w ogródku, jak wyjaśniła mama). – „Pewnie, że tak!”.
autor: Jola